wtorek, 17 września 2013

Grozi nam wysyp margarynowych dzieci

Paru moich znajomych postanowiło wejść w dorosłość w opcji all inclusive i poza wyprowadzką z rodzinnego domu świadomie mniej lub bardziej (idę o zakład, że zdecydowanie mniej) spłodzili sobie potomstwo. Sądząc po milionach fotkach na fb (naprawdę, zluzujcie trochę – 37 fotek z jednego spaceru to nie jest dobry pomysł. Poza tym pomyślcie – chcielibyście, żeby wasi rodzice w 1992 roku mieli fb i wrzucali wasze fotki na nocniku w neta? NO WŁAŚNIE. Wasze smyki też tego nie chcą.) dzieciaki te dorastają w cudownym warunkach i nic im do szczęścia nie brakuje. Postawa godna pochwały, aczkolwiek trzeba uważać z rozpieszczaniem dziecka, bo wychować można małego niewdzięcznika, który będzie w stanie przehandlować całą rodzinę za paczkę fajek.

Z racji na panujący obecnie wyścig szczurów w podstawówkach, gimbazjach i ogólniakach każdy bachor musi mieć najnowszy telefon, komputer i limuzynę z prywatnym szoferem. Jakiś czas temu byłem na komunii u chrześniaka mojego taty – gościu dostał prezenty warte tyle, że w zasadzie mógłby z miejsca odkupić od szejków Manchester City.  Żeby mały Dyzio nie odstawał poziomem (jak to mówią młodzi ludzie w ęternecie) SWAGU rodzice wypruwają sobie żyły i pracują na 3 etaty – tylko po to, by syn Kowalskich nie zrobił Dyziowi klasycznej spłuczki za brak iPhone’a. A że rodzice zarabiają max. 15 kopiejek miesięcznie to nierzadko zaciągają kredyty, żeby zapewnić wszelkie (niezbędne w ich mniemaniu) luksusy swojemu dziecku. Kredytu nie ma z czego spłacić, komornik zabiera dom i godność. Niezbyt ciekawie. A dzieci nie pomogą – przecież są margarynowe.

Nikt nie spodziewał się hiszpańskiej inkwizycji (zwłaszcza tutaj)

Dlaczego margarynowe? Widzieliście kiedyś konsystencję margaryny? Mniej więcej tak przygotowaną (i twardą) dupę na potężny kop od życia mają rozpieszczone do granic możliwości bachory. Buzie pracą nieskalane, zaszokowane tym, że pieniądze nie rosną na drzewie i że trzeba wykonywać zawód inny niż syn/córka, żeby mieć kabonę. Do tego okazuje, że praca to nie są rurki z kremem. A co gorsza, wychodzi na jaw od zarania dziejów prawda ukrywana, że mieszkania nie sprzątają krasnoludki i sarenki, a niebieski ptaszki nie gotują obiadów. A że przez ponad dwie dekady swojego życia Dyzio nic nie robił (bo nie musiał) to teraz nie wie, co ma zrobić z życiem. Siedzi więc i czeka aż wszystko zrobi się samo. Jest tylko jeden szkopuł – nie zrobi się.

Dlaczego drodzy rodzice – dzieci starszych i młodszych – bierzcie kajet i notujcie. Lekarz odcina pępowinę przy porodzie i powinna być to dla was wskazówka, że mały Dyzio powinien być usamodzielniany. Nie chodzi co prawda o to, żeby słać smyka na szychtę w kopalni albo wypuszczać go do puszczy z plastikowym nożykiem i kazać mu wrócić za tydzień, ale żeby np. motywować go do pracy metodą kija i marchewki. Chce nowego kompa? Niech część pengi odłoży samemu. Chce wrócić później do domu? W zamian niech pozmywa garki. Chce zacząć słuchać happysad? Oddajcie do adopcji albo wyrzućcie przez okno. Pokazywanie gawiedzi, że oszczędnością i pracą kozacy się bogacą będzie miało dla tejże gawiedzi pozytywny wpływ w przyszłości. Wy też chyba wolelibyście mieć schron ze stali niż z margaryny, nieprawdaż?