niedziela, 23 marca 2014

Krótka rozprawa o wyrzucaniu kasy w błoto... z maczetami w tle

Ktoś Mądry z Krainy Kwitnącej (z reguły pod żebrem kibicia drużyny przeciwnej) Maczety wpadł na pomysł, żeby zorganizować tam Zimowe Igrzyska Olimpijskie w 2022 roku. Trafność pomysłu oddaje idealnie ranking sporządzony przez amerykańską platformę internetową Around The Rings, który ocenia szanse na ZIO w Krakowie jeszcze niżej niż  szanse na ZIO w Lwowie. To nie żart. Kraj, który może przestać istnieć, gdy Putin wstanie lewą nogą jest na ten moment lepiej przygotowany do organizacji wielkiej imprezy sportowej. Doskonale.

W projekt – Igrzyska u Smoka Wawelskiego wpompowano do tej pory 3,5mln zeta. Niestety kasa nie pochodzi z napadu na Wróżkę-Zębuszkę, tylko z kieszeni podatników. Idealny przykład na wywalanie kasy w błoto. Co ciekawe, to pierwsze tego typu fiasko, które w celu podkreślenia swojej fiaskowości zostało uhonorowane logiem.



Co to w ogóle za logo? Krakowski rynek połączony z parzenicą? Jaaaasne. Po pierwsze – co to kurwa jest parzenica? Po drugie - ten obrazek to przecież zadanie domowe 7-latka, który miał narysować roztocze. Idę o zakład, że bachor-rysownik nie nazywał się Pablo Picasso, więc pytam się – dlaczego za ten badziew zapłacono prawie 80 klocków?

Miasto zgłaszające się... po tytuł najbardziej bezsensownego sposobu na zmarnowanie worka pieniędzy. Poważnie – event pt. ZIO w Krakowie nie ma żadnego sensu. Dawna stolica Polaków leży za daleko od Zakopca, a że insfrastruktura pozostawia wiele do życzenia, to dojechanie z punktu K do punktu Z zajmować będzie zajmować za dużo czasu. Poza Dannym Trejo nikt nie lubi maczet, więc nikt nie będzie chciał tam przyjechać. ZIO w Krakowie to samobój. To jak z hazardzistą, który przewalił część wypłaty – trzeba go odciągnąć od stołu, zanim przegra dobytek swojego życia i wpadnie w kolosalne długi. ALOHA.

poniedziałek, 17 marca 2014

Dzień świra trwa dalej

Minęło już 12 lat od premiery Dnia świra – jednego z najlepszych polskich filmów ery nowożytnej. Niestety niektóre z problemów Adasia Miauczyńskiego trapią świat do dzisiaj – na przykład ludzie, którzy uważają, że po swoim psie nie trzeba sprzątać.

Cała radość z nadejścia wiosny pryska już w momencie wyjścia z domu. Każdy chodnik jest przyozdobiony przynajmniej kilkoma psimi klockami. Ostatnio na trasie mieszkanie – przystanek w celu uniknięcia wdepnięcia w minę wykonałem tak szaloną sekwencję kroków, że siedzący na ławce nieopodal Zbigniew Wodecki uniósł w górę tabliczkę z liczbą 10. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że jeszcze więcej niż psich kup jest śmietników na rzeczone ekstrementy – oczywiście nikt z nich nie korzysta.

To jest niesamowite – durnego kota można wytresować, żeby łamał się do kuwety, a ludzi (ponoć rozumnych istot) nie można nauczyć prostej procedury – to, co wypadło z twojego psa, pakujesz w woreczek i wywalasz do kosza. Niestety większość właścicieli Azorów i Burków jest najwidoczniej przekonana, że: a) chodnik wymaga użyźniania naturalnym nawozem; b) ich pies defekuje bursztynem. Niestety tak nie jest.

I co tu zrobić? Społeczne akcje nie działają, policjanci są zajęci wypisywaniem mandatów za picie piwa, a gówna leżą... hmmm, w sumie więźniowie są zajęci jedynie nieupuszczaniem mydła i pisaniem donosów, bo „za rzadko są gołąbki, a ja gołąbki lubię”. Może ich wysłać do walki z tym shitstormem?

niedziela, 2 marca 2014

Nie wiecie nic o Jarocinie, jeżeli nie byliście we Wrocku!

Chyba każdy mieszkaniec Wrocka, który chociaż raz przechodził przez Przejście Świdnickie, miał ochotę wbić sobie śrubokręt w ucho. Albo od razu w serce. Jako że przepustowość tego miejsca jest dość wysoka przeróżni ludzie z przeróżnymi instrumentami i (najczęściej) zerowymi umiejętnościami raczą przechodniów swoim rzępoleniem. Dochodzi do niebywałych gwałtów na muzyce. Jedni nie trafiają w skalę podczas grania melodyjek typu Kalinka, drudzy fałszują przy próbie zaśpiewania Morskich Opowieści. Moimi faworytami jest jednak grupa jabolpunków, którzy przegrywają potyczkę z moim ukochanym Whisky. Nie dość, że ten song jest – zaraz po kurzajkach i ekorystach  – najbardziej irytującą rzeczą na świecie, to jeszcze niedoszłe Ryśki Riedle zarzynają go swoim pijackim szczebiotaniem. Należy też pamiętać o tym, że jabolpunki (z cygańskim uporem) sępią kasę od przechodniów. W końcu jabole nie rosną na drzewach, a praca jednak hańbi. I cała rzecz dzieje się ofkors przy akompaniamencie zapachu rozerwanego tchórza. Sodoma, Gomora i przedmieścia Walbrzycha.

To miejsce jest ZNAKOMITE.

To jest prawdziwy Jarocin. To, co dzieje się w miejscu, które pewna zielona tabliczka nazywa Jarocinem to festyn Lata z radiem, a nie jabolpunkowy festiwal, w którym deklarowało się jebanie systemu. Teraz wielkopolskie miasto oferuje rodzinny piknik dla matek z dziećmi. Pełno jest też 14-letnich dzieci, które wierzą, że znajomość trzech rymowanek pana Grabaża czyni je prawdziwi pancurami. Za sam zakup piwa dostaje się już mandat i nie pomoże nawet fakt posiadania w dany dzień urodzin (potwierdzone info). Do tego Soulfly gra koncert bezpośrednio przed happysadem. Pomijając fakt, że rozpiskę godzinową i kolejność występów układać musiał jakiś debil, to nie jestem przekonany czy eklektyzm (który jest bardzo potrzebny) jest dobrym rozwiązaniem w przypadku jarocińskiego spędu. Na dodatek sponsorem – zamiast np. Leśnego Dzbana – jest Hortex.

Nie byłem nigdy na „prawdziwym” Jarocinie, ale stawiam garść diamentów przeciwko garści kukłajów, że tamtem festiwal był znacznie lepszy.

Dlatego jeżeli chcecie poczuć zapach jabolpunka i prawdziwy jarociński klimat, i macie ochotę na kochanie się z systemem to odpuście sobie wycieczkę do Pyrlandii i odwiedźcie Przejście Świdnickie we Wrocku. Wstęp nie jest biletowany, nigdy nie było tam policji, a korbole leją się strumieniami. W końcu Jarocin to nie miejsce na mapie, to stan umysłu.