środa, 9 kwietnia 2014

Za holerę nie wiem, po co komu Straż Miejska

Parę razy siedziałem z otwartym piwem w złym miejscu i w złym czasie. Panowie ze Straży Miejskiej nie podzielali mojej potrzeby wychillowania się i – zapewne z  zazdrości, że oni nie mogą napić się browara – wlepiali mi fiszkę, która oznajmiała mi, że mam zapłacić 100 złociszy. Najdroższa akcyza jaka istnieje.

Ale można mieć jeszcze większego pecha.

Parę dni temu Pewien Pan z Białej Podlaskiej dostał mandat w wysokości jednego Jagiełły za użycie nieprzyzwoitego słowa. Czy PP powiedział:
  • chuj
  • kurwa jego w dupę zapierdolona mać
  • Wałbrzych
  • ja pierdolę?

Żadna z powyższych odpowiedzi nie jest poprawna. PP użył słowa... (dzieci zatkać uszy) HOLERA! Jeżeli myślicie, że pomyliłem się przy pisaniu tego nieprzyzwoitego słowa, to nie macie racji. W końcu wykształcony pan ze Straży Miejskiej zna podstawy ortografii i podejrzewam nawet, że do 30 policzy bez pomocy abakusa.

Otóż nie.



Wieść gminna głosi, że ludzie ze Straży Miejskiej, to osoby, które były zbyt głupie, żeby dostać się do policji. Co za tym idzie – jako ostatnie łapią dowolny dowcip, a co gorsza za wszelkę cenę próbują udowodnić całemu światu, że mają władzę. I korzystają z tejże władzy – nie patrząc, czy ma to jakikolwiek sens. Żeby się o tym przekonać wystarczy obejrzeć w necie kilka filmików ze sprawnych interwencji panów z SM.

Jestem pewny, że w tym momencie jakiś zbir wyrywa starszej pani torebkę i nikt mu w tym nie przeszkadza. Strażnicy miejscy właśnie zakładają komuś kaganiec na samochód albo wypisują mandat za picie browara. Rozumiem,że prawo to prawo, i że łamanie go może skończyć się niemiłymi konsekwencjami. Tylko czemu zatrudnia się bandę frustratów rozczarowanych swoim życiem, którzy zajmują się egzekwowaniem najłatwiejszych do egzekwowania przepisów? Chyba czas wezwać Batmana. Siemano.

niedziela, 23 marca 2014

Krótka rozprawa o wyrzucaniu kasy w błoto... z maczetami w tle

Ktoś Mądry z Krainy Kwitnącej (z reguły pod żebrem kibicia drużyny przeciwnej) Maczety wpadł na pomysł, żeby zorganizować tam Zimowe Igrzyska Olimpijskie w 2022 roku. Trafność pomysłu oddaje idealnie ranking sporządzony przez amerykańską platformę internetową Around The Rings, który ocenia szanse na ZIO w Krakowie jeszcze niżej niż  szanse na ZIO w Lwowie. To nie żart. Kraj, który może przestać istnieć, gdy Putin wstanie lewą nogą jest na ten moment lepiej przygotowany do organizacji wielkiej imprezy sportowej. Doskonale.

W projekt – Igrzyska u Smoka Wawelskiego wpompowano do tej pory 3,5mln zeta. Niestety kasa nie pochodzi z napadu na Wróżkę-Zębuszkę, tylko z kieszeni podatników. Idealny przykład na wywalanie kasy w błoto. Co ciekawe, to pierwsze tego typu fiasko, które w celu podkreślenia swojej fiaskowości zostało uhonorowane logiem.



Co to w ogóle za logo? Krakowski rynek połączony z parzenicą? Jaaaasne. Po pierwsze – co to kurwa jest parzenica? Po drugie - ten obrazek to przecież zadanie domowe 7-latka, który miał narysować roztocze. Idę o zakład, że bachor-rysownik nie nazywał się Pablo Picasso, więc pytam się – dlaczego za ten badziew zapłacono prawie 80 klocków?

Miasto zgłaszające się... po tytuł najbardziej bezsensownego sposobu na zmarnowanie worka pieniędzy. Poważnie – event pt. ZIO w Krakowie nie ma żadnego sensu. Dawna stolica Polaków leży za daleko od Zakopca, a że insfrastruktura pozostawia wiele do życzenia, to dojechanie z punktu K do punktu Z zajmować będzie zajmować za dużo czasu. Poza Dannym Trejo nikt nie lubi maczet, więc nikt nie będzie chciał tam przyjechać. ZIO w Krakowie to samobój. To jak z hazardzistą, który przewalił część wypłaty – trzeba go odciągnąć od stołu, zanim przegra dobytek swojego życia i wpadnie w kolosalne długi. ALOHA.

poniedziałek, 17 marca 2014

Dzień świra trwa dalej

Minęło już 12 lat od premiery Dnia świra – jednego z najlepszych polskich filmów ery nowożytnej. Niestety niektóre z problemów Adasia Miauczyńskiego trapią świat do dzisiaj – na przykład ludzie, którzy uważają, że po swoim psie nie trzeba sprzątać.

Cała radość z nadejścia wiosny pryska już w momencie wyjścia z domu. Każdy chodnik jest przyozdobiony przynajmniej kilkoma psimi klockami. Ostatnio na trasie mieszkanie – przystanek w celu uniknięcia wdepnięcia w minę wykonałem tak szaloną sekwencję kroków, że siedzący na ławce nieopodal Zbigniew Wodecki uniósł w górę tabliczkę z liczbą 10. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że jeszcze więcej niż psich kup jest śmietników na rzeczone ekstrementy – oczywiście nikt z nich nie korzysta.

To jest niesamowite – durnego kota można wytresować, żeby łamał się do kuwety, a ludzi (ponoć rozumnych istot) nie można nauczyć prostej procedury – to, co wypadło z twojego psa, pakujesz w woreczek i wywalasz do kosza. Niestety większość właścicieli Azorów i Burków jest najwidoczniej przekonana, że: a) chodnik wymaga użyźniania naturalnym nawozem; b) ich pies defekuje bursztynem. Niestety tak nie jest.

I co tu zrobić? Społeczne akcje nie działają, policjanci są zajęci wypisywaniem mandatów za picie piwa, a gówna leżą... hmmm, w sumie więźniowie są zajęci jedynie nieupuszczaniem mydła i pisaniem donosów, bo „za rzadko są gołąbki, a ja gołąbki lubię”. Może ich wysłać do walki z tym shitstormem?

niedziela, 2 marca 2014

Nie wiecie nic o Jarocinie, jeżeli nie byliście we Wrocku!

Chyba każdy mieszkaniec Wrocka, który chociaż raz przechodził przez Przejście Świdnickie, miał ochotę wbić sobie śrubokręt w ucho. Albo od razu w serce. Jako że przepustowość tego miejsca jest dość wysoka przeróżni ludzie z przeróżnymi instrumentami i (najczęściej) zerowymi umiejętnościami raczą przechodniów swoim rzępoleniem. Dochodzi do niebywałych gwałtów na muzyce. Jedni nie trafiają w skalę podczas grania melodyjek typu Kalinka, drudzy fałszują przy próbie zaśpiewania Morskich Opowieści. Moimi faworytami jest jednak grupa jabolpunków, którzy przegrywają potyczkę z moim ukochanym Whisky. Nie dość, że ten song jest – zaraz po kurzajkach i ekorystach  – najbardziej irytującą rzeczą na świecie, to jeszcze niedoszłe Ryśki Riedle zarzynają go swoim pijackim szczebiotaniem. Należy też pamiętać o tym, że jabolpunki (z cygańskim uporem) sępią kasę od przechodniów. W końcu jabole nie rosną na drzewach, a praca jednak hańbi. I cała rzecz dzieje się ofkors przy akompaniamencie zapachu rozerwanego tchórza. Sodoma, Gomora i przedmieścia Walbrzycha.

To miejsce jest ZNAKOMITE.

To jest prawdziwy Jarocin. To, co dzieje się w miejscu, które pewna zielona tabliczka nazywa Jarocinem to festyn Lata z radiem, a nie jabolpunkowy festiwal, w którym deklarowało się jebanie systemu. Teraz wielkopolskie miasto oferuje rodzinny piknik dla matek z dziećmi. Pełno jest też 14-letnich dzieci, które wierzą, że znajomość trzech rymowanek pana Grabaża czyni je prawdziwi pancurami. Za sam zakup piwa dostaje się już mandat i nie pomoże nawet fakt posiadania w dany dzień urodzin (potwierdzone info). Do tego Soulfly gra koncert bezpośrednio przed happysadem. Pomijając fakt, że rozpiskę godzinową i kolejność występów układać musiał jakiś debil, to nie jestem przekonany czy eklektyzm (który jest bardzo potrzebny) jest dobrym rozwiązaniem w przypadku jarocińskiego spędu. Na dodatek sponsorem – zamiast np. Leśnego Dzbana – jest Hortex.

Nie byłem nigdy na „prawdziwym” Jarocinie, ale stawiam garść diamentów przeciwko garści kukłajów, że tamtem festiwal był znacznie lepszy.

Dlatego jeżeli chcecie poczuć zapach jabolpunka i prawdziwy jarociński klimat, i macie ochotę na kochanie się z systemem to odpuście sobie wycieczkę do Pyrlandii i odwiedźcie Przejście Świdnickie we Wrocku. Wstęp nie jest biletowany, nigdy nie było tam policji, a korbole leją się strumieniami. W końcu Jarocin to nie miejsce na mapie, to stan umysłu.

poniedziałek, 24 lutego 2014

Macie kibicować, a nie facebookować!

Wtorkowy wieczór (18.02), jestem bardzo zajęty robieniem absolutnie niczego, zatem patrzę sobie co tam słychać u facebooka. Wpis losowej osoby brzmi Trochę brakowalo do tej linii, zeby karny byl... I przypomniałem sobie, że zaczęła się liga mistrzów. Jest mi wstyd, że zapomniałem o tak ważnym dniu. W końcu oglądanie sportu (niebędącego chodem na 50km albo Serie A) razem z kumplami przy akompaniamencie zimnego browara to rzecz idealna, żeby się wyluzować. Pojawia się jednak pewien problem. Ostatnio, gdy napisałem do jednego ziomeczka, czy skoczymy do baru obejrzeć jakiś mecz odparł mi: „Pojebało cię? Przecież muszę siedzieć na fb i co trzy minuty wrzucać post na temat tego meczu i dissować posty innych, którzy są fanami tego zjebanego [tu nazwa klubu]!” 

To smutne bardziej niż rozbite piwo/rodzina. Zamiast ustawiać się na wspólne oglądanie sportu w knajpie albo u osobnika, który ma największy telewizor, ludzie przenieśli się z oglądaniem i przeżywaniem meczy fb. Prędzej wykonam backflipa z miejsca na wózku inwalidzkim, niż zrozumiem dlaczego tak się dzieje.

Jeżeli tylko gra jakaś bogata drużyna (bo przecież nie ma sensu kibicować Hull City, ani Elche – bo przecież nie mają budżetu na poziomie Manchesteru City) przez facebookowego walla przewija się mnóstwo postów w stylu: CHRISTIAAAAAANO!, klasyczne SĘDZIA CHUJ, czo ten Messi, 2:0!!!!!!1 etc. Oczywiście reszta obserwatorów spotkania dzielnie bierze udział w dyskusji używając rzeczowych argumentów w stylu on i tak jest pedałem albo ruchałem twoją matkę cioto. I tak w kółko.... a mecz leci. I nikt go nie ogląda, bo wszyscy kłócą się na fb.

Wyobrażacie sobie, że ktoś z takim pietyzmem i oddaniem relacjonuje gotowanie obiadu albo łóżkowe zabawy? I posty w stylu: właśnie dodałem oregano, KROJENIE MARCHWIIIII!!!!!1111, nałożyłem lubrykant na swojego buhaja <3, JEDZIEMY NA PIESKA!!. To dopiero byłby dramat. Pamiętajcie, że tak nie wolno robić.

Jeżeli więc, facebookowi kibice, chcecie dyskutować nt. aktualnie toczącego się wydarzenia sportowego zbierzcie się u kogoś w domu, albo w jakieś knajpie i tam możecie się kłócić do woli. Facebook może robić za portal randkowy i spamowy, ale barem nigdy nie będzie, choćby pan Zuckerberg wydał wszystkie swoje dolary na przefikuśne aplikacje. I pomyślcie o tym: przez fb nie dacie rady rozwalić krzesła barowego na gościu, który kibicuje Tym Jebanym Pedałom. Także – kto idzie ze mną na Ligę Mistrzów do knajpy?