Brawa. Owacje na stojąco. Aplauz. Puchar Stanleya. Laur
Konsumenta. Nagroda Nobla. Butelka wódki. Buziak od Jennifer Lawrence. Oscar.
Paszport Polsatu. Okład z piersi Mili Kunis. Na to wszystko nie zasługuje
osoba, która jest odpowiedzialna za to, że zgraja muzyków znana z tego, że była
znana ileś lat temu, co roku w okresie okołoświątecznym bierze na swój warsztat
kolędy i urządza sobie swoiste Pimp My Ride. Serio? Więcej sensu ma podcieranie
się papierem ściernym. Albo jeżem. Gdy słyszę kolędę katowaną przez Edzię
Górniak, Rysia Rynkowskiego czy inną upadłą gwiazdę mam ochotę wziąć śrubokręt
i wbić go sobie z całej siły w bębenki uszne. Więcej radochy czerpałbym z
wsadzania penisa w ul. Gdyż, ponieważ, bo...
... kolęda to (jak sama nazwa wskazuje) utwór prosty,
zrobiony przez ludzi prostych (myślicie, że jakikolwiek pastuszek 2000+ lat
temu wywijał na wieśle jak Dimebag?), który miał przekazywać radość prostego
człowieka z faktu, że urodził się ziomeczek, który będzie nadstawiał dupę za
tego prostego człowieka i który nawet, jak będzie przybity to udowodni, że
każdy kryzys jest chwilowy, i że można znowu stanąć na nogi. Najważniejszy
jest radosny przekaz. A kolędy w
wykonaniu polskich wypalonych muzyków? O (nomen omen) Jezu.
Aranżacyjne kaplice sykstyńskie upstrzone szalonymi i
męczeńskimi liniami wokalnymi. 14722 instrumenty do wykonania Pójdzmy wszyscy do stajenki. Po co?
Fletnia pana? Okaryna? Sitar? Naprawdę? I do tego linie wokalne, które w
każdym, nawet najbardziej radosnym Jesusbornsongu brzmią jak wspomnienie po
kolonoskopii. A Jezus malusieńki
(swoją drogą wkurza mnie ten twór) w wykonaniu jakiegoś wyjca (Flinta,
Dąbrowska, czy inna durna pipa) brzmi jak esencja holokaustu. Chyba, że nasi
wokaliści sądzą, że Boże Narodzenie to smutne święto. Albo swoimi aranżacjami
chcą od razu zapowiedzieć, że nadejdzie Wielki Piątek – wtedy takie działania
nabierają ździebko sensu.
W tych wersjach pasterze nie przybieżeli do Betlejem, wśród
nocnej ciszy głos się nie rozchodzi, a my nie pójdziemy wszyscy do stajenki.
To, że - drodzy wypaleni gwiazdorzy - od wieków nie zrobiliście nic na choćby
poziomie przyzwoitości nie daje wam prawa do kaprawienia kolęd. I nie obchodzi
mnie to, że żyjemy w czasach, gdzie Mikołaj nie krzyczy „how, how, how!”, tylko
„how, how, how?”. Jak się wam hajs nie zgadza, to polecam tarcie chrzanu – bo
chyba tylko do tego się nadajecie. Wesołych świąt.
Bez kitu, mam dokładnie takie same odczucia. Jakbym była cudzoziemką i lądując nagle w Polsce miała jedynie za sprawą kolęd odgadnąć jaki to okres roku, obstawiałabym Wielki Post chyba...
OdpowiedzUsuń