niedziela, 22 grudnia 2013

Gdyby usłyszeli, to by nie przybieżeli

Brawa. Owacje na stojąco. Aplauz. Puchar Stanleya. Laur Konsumenta. Nagroda Nobla. Butelka wódki. Buziak od Jennifer Lawrence. Oscar. Paszport Polsatu. Okład z piersi Mili Kunis. Na to wszystko nie zasługuje osoba, która jest odpowiedzialna za to, że zgraja muzyków znana z tego, że była znana ileś lat temu, co roku w okresie okołoświątecznym bierze na swój warsztat kolędy i urządza sobie swoiste Pimp My Ride. Serio? Więcej sensu ma podcieranie się papierem ściernym. Albo jeżem. Gdy słyszę kolędę katowaną przez Edzię Górniak, Rysia Rynkowskiego czy inną upadłą gwiazdę mam ochotę wziąć śrubokręt i wbić go sobie z całej siły w bębenki uszne. Więcej radochy czerpałbym z wsadzania penisa w ul. Gdyż, ponieważ, bo...

... kolęda to (jak sama nazwa wskazuje) utwór prosty, zrobiony przez ludzi prostych (myślicie, że jakikolwiek pastuszek 2000+ lat temu wywijał na wieśle jak Dimebag?), który miał przekazywać radość prostego człowieka z faktu, że urodził się ziomeczek, który będzie nadstawiał dupę za tego prostego człowieka i który nawet, jak będzie przybity to udowodni, że każdy kryzys jest chwilowy, i że można znowu stanąć na nogi. Najważniejszy jest  radosny przekaz. A kolędy w wykonaniu polskich wypalonych muzyków? O (nomen omen) Jezu.

Aranżacyjne kaplice sykstyńskie upstrzone szalonymi i męczeńskimi liniami wokalnymi. 14722 instrumenty do wykonania Pójdzmy wszyscy do stajenki. Po co? Fletnia pana? Okaryna? Sitar? Naprawdę? I do tego linie wokalne, które w każdym, nawet najbardziej radosnym Jesusbornsongu brzmią jak wspomnienie po kolonoskopii. A Jezus malusieńki (swoją drogą wkurza mnie ten twór) w wykonaniu jakiegoś wyjca (Flinta, Dąbrowska, czy inna durna pipa) brzmi jak esencja holokaustu. Chyba, że nasi wokaliści sądzą, że Boże Narodzenie to smutne święto. Albo swoimi aranżacjami chcą od razu zapowiedzieć, że nadejdzie Wielki Piątek – wtedy takie działania nabierają ździebko sensu.

W tych wersjach pasterze nie przybieżeli do Betlejem, wśród nocnej ciszy głos się nie rozchodzi, a my nie pójdziemy wszyscy do stajenki. To, że - drodzy wypaleni gwiazdorzy - od wieków nie zrobiliście nic na choćby poziomie przyzwoitości nie daje wam prawa do kaprawienia kolęd. I nie obchodzi mnie to, że żyjemy w czasach, gdzie Mikołaj nie krzyczy „how, how, how!”, tylko „how, how, how?”. Jak się wam hajs nie zgadza, to polecam tarcie chrzanu – bo chyba tylko do tego się nadajecie. Wesołych świąt. 

1 komentarz:

  1. Bez kitu, mam dokładnie takie same odczucia. Jakbym była cudzoziemką i lądując nagle w Polsce miała jedynie za sprawą kolęd odgadnąć jaki to okres roku, obstawiałabym Wielki Post chyba...

    OdpowiedzUsuń