Czy jest coś smutniejszego niż piosenka duetu Rojek-Nosowska
wyprodukowana przez gitarzystę Sigur Ros? Owszem jest! A mianowicie to, że
Stadion Miejski we Wrocku zarasta pajęczyną jak mój portfel po tygodniu od
Matki Boskiej Pieniężnej. Nie dość, że mecze Śląska są tak pasjonujące,
dynamiczne i finezyjne jak opisy przyrody w wykonaniu Elizy Orzeszkowej (Nad Niemnem!), to na dodatek kolejny koncert
Wielkiej Gwiazdy został nam podprowadzony przez inne miasto. Zaczynam nabierać
podejrzeń, że ludzie z Urzędu Miasta sądzą, iż Stadion Narodowy należy
terytorialnie do Wrocławia, bo zawsze jak czytam, że Nirvana, Bitelsi (akurat
jeden miał być), Elvis czy inna legenda ma grać we Wro, to za 2 dni okazuje
się, że gra na Narodowym. „Negocjacje są prawie na finiszu”. To tak jakby
stwierdzić, że informatyk we flanelowej koszuli z włosami postawionymi na Olej
Kujawski prawie zaliczył laskę pokroju Trzynastki z House’a, bo się o nią otarł
w zatłoczonym jak indyjskie Inter Regio tramwaju. Mnóstwo ludzi napalało się na koncert
McCartneya jak Żyd na wysadzaną diamentami myckę. Sam liczyłem, że na tym
koncercie przeżycia będą tak mocne, że moje jądra zamienią się miejscami, a
tymczasem zostanie mi muzyczna masturbacja i co najwyżej puszczenie koncertu na
youtube. Dlatego prośba do urzędników i
innych Odpowiedzialnych Ludzi – następnym razem jak będzie załatwiać jakiś gig,
to najpierw go załatwcie, upewnijcie się osiem razy, że impreza jest zabukowana
i wtedy się chwalcie. Bo inaczej wasza wiarygodność i szacunek ludzi będzie na
poziomie wiarygodności kredytowej bezrobotnego cygana alkoholika. Adios.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz